Většina doplňků obsahují bohužel jen velmi málo zinku ! Vitamin A, karoteny – mrkev 45 mg / 1 kg, vojtěška 153 mg / 1 kg. Křemík – proti křehkým kopytům, umělé preparáty, například NutriHorse H. Vitamíny skupiny B- především B2 riboflavin, B3, B5, B6. Vitamín C – 1 g /100 kg koně. Doporučujeme krmiva a přípravky: Przyczyna: Powstaje najczęściej u koni dobrze żywionych, które zostały użyte do pracy po kilku dniowej przerwie i obfitym żywieniu. Prawdopodobnie odkładanie się glikogenu w mięśniach, rozkładającego się w kwas mlekowy. Postępowanie: unikać treściwych pasz przy jednoczesnym braku wysiłku konia, podawać preparaty witaminowe co Kopyto zdjęcia stockowe. strona z 100. Kopyto konia. Koå„ z kopyt - closeu szczegã³å‚ã³w na dwã³ch kopyta konia. Zakończenie up szpotawa i kopyto angus krowa. Black andalusian horse hooves picture of beautiful equus caballus legs. Koń z niepodkutymi kopytami żyjący na łące może chodzić bez bosa przez cały rok. Hasło do krzyżówki „uszkodzenie kopyta konia lub racicy wywołane przebiciem podeszwy, strzałki rogowej lub opuszki” w leksykonie krzyżówkowym W naszym internetowym słowniku definicji krzyżówkowych dla wyrażenia uszkodzenie kopyta konia lub racicy wywołane przebiciem podeszwy, strzałki rogowej lub opuszki znajduje się tylko 1 Istotną rolę odgrywa również dziedziczna skłonność do zwyrodnień trzeszczek dalszych. Zaleca się odsunięcie konia od intensywnego treningu a także umiejętne werkowanie nadające odpowiedni kształt puszcze kopytowej. Dobre efekty w niektórych przypadkach daje zastosowanie wkładek korekcyjnych wraz ze specjalną masą silikonową. 3M views, 4.7K likes, 665 loves, 428 comments, 557 shares, Facebook Watch Videos from Toteraz: Co 6-8 tygodni należy rozkuć konia, ostrugać kopyta i ponownie je okuć Zobacz, jak wygląda praca nad końskim kopytem | Co 6-8 tygodni należy rozkuć konia, ostrugać kopyta i ponownie je okuć 🐴 | By Toteraz Zwykle jest gorzej jak ma dłuższą przerwę w struganiu. Już mi się częściej udaje go zadowolić i wiele się przy nim uczę, kopyta zdecydowanie wygladają lepiej, ale nadal nie jest wspaniale. Nie zawsze piętkuje po struganiu. Czasem udaje się poprawić po paru dniach (kształt kąta, strzałka). Hasło krzyżówkowe „część nogi konia powyżej kopyta” w leksykonie krzyżówkowym. W naszym internetowym słowniku definicji krzyżówkowych dla wyrażenia część nogi konia powyżej kopyta znajduje się tylko 1 opis do krzyżówek. Definicje te podzielone zostały na 1 grupę znaczeniową. Jeżeli znasz inne definicje dla hasła Kiedy ogniska rozkładu, rany, melasa, należy zastosować odpowiednie środki weterynaryjne, konsultację z lekarzem. W razie potrzeby (w zależności od tempa wzrostu Horn Horn) za pomocą specjalnych narzędzi (kleszcze, Rashpil), kopyta są regularnie wyczyszczone - dostosowują ich kształt i wysokość, dzięki czemu manicure koni. Kucie jak nie przerośnięte kopyta jak u narciarza, brudny do granic sznurkowy popreg to teraz pelham na dolnym kółku ale Anky musi byc 樂wirek: wez sie dziecko zastanow nad soba bo lansu tutaj to Ty na pewno nie zrobisz 郎 1IDSC. bardzo Wam dziękuje za pomoc dla Szczurka. Jedna wpłata przesądziła jego los i koń jest już w tej chwili bezpieczny. Szczurka kopyta są w fatalnym stanie. Zdeformowane, przerośnięte, sprawiające cierpienie tym samym najlepszy co mogę mu zaoferować, jest zapewnienie leczenia u specjalisty zajmującego się ochwatem. Szczurek jest już pod jego opieką. Wstępna ocena pozwala mieć nadzieję, że dla Szczurka jest szansa na pełen powrót do ktoś z Was chciałby nadal wspierać Szczurka, proszę o telefon do mnie lub o mail. Koń wymaga diagnostyki (RTG) leczenia, odpowiednich dla ochwatowców pasz i suplementów. To wszystko są duże koszty i Szczurkowi pomoc nadal się bardzo przyda. Szczurek wywalczył kilka dni życia… On nie musi umierać! Termin spłaty całej kwoty: Transport od handlarza 600zł. Szacowany koszt diagnostyki, leczenia, utrzymania przez 3 miesiące: 4600 zł Tamtego dnia przyjechałam do skupu zwierząt u handlarza. Akurat ładowali do ciężarówki kolejne konie. Widziałam lęk i ogromny smutek w oczach tych wszystkich zwierząt, które z każdym kolejnym krokiem zbliżały się do śmierci. Każdy krok był bardzo trudny, one już przegrały, nie miały wyjścia. Już nikt nie był w stanie im pomóc. Nie wszystkim się uda…Handlarz machnął do mnie ręką i powiedział, że mam chwilę poczekać, bo idzie ostatni. Był to mały czarny kucyk z kopytkami jak ciżemki, wyrywał się, skakał i wierzgał. Walczył. O własne życie…Bez namysłu krzyknąłem „Wezmę go!”, na co handlarz stanowczo odmówił i w szamotaninie odkrzyknął, że „Szczurek już nie istnieje!” A Szczurek jakby wiedział, że ważą się jego losy. Ten mały kucyk, ostatkiem sił, wyrwał się z rąk handlarza i kulawym galopem uciekł na drugi koniec posesji.„Dobra Monika, nie mam siły na to ścierwo. Trzymać go nie będę, bo wszystkie konie go ganiają, jest tutaj kompletnie zbędny! Tylko kłopot z nim.” 200 zł zadatku odroczyło zabicie Szczurka. Ale 26 maja muszę się za niego rozliczyć. Tego dnia przyjeżdża kolejna ciężarówka, więc Szczurek ma tylko jedną szansę. Muszę uzbierać na jego dług, który jest winien handlarzowi, a to aż 1700 złotych. Tyle potrzeba, żeby Szczurek nie umarł. Jeśli uda się go wykupić, będzie potrzebował długiej rehabilitacji, jego kopyta są w opłakanym stanie, każdy krok musi sprawiać mu niewyobrażalny ból. Jest bardzo wystraszony cała sytuacja, nie ma pojęcia, co się dzieje. Kiedy próbowałam do niego podejść, nawet nie chciał na mnie spojrzeć. Musi być bardzo skrzywdzony przez tam gdzie jest, jest tylko pasożytem. Nic niewartym śmieciem, który według nich powinien już dawno nie żyć, a oni powinni być bogatsi o parę judaszowych monet. Nie mam wątpliwości, że tak jest. Możemy go jeszcze uratować, zmienić jego los. W mojej fundacji, gdzie by żył, zwierzęta nie cierpią, nie są wykorzystywane. Nie muszą się martwić o jutro ani bać ludzi. Mogą spokojnie egzystować w swoim małym zwierzęcym świecie. Jednak by tak się stało, muszę najpierw zapłacić za Szczurkowe życie. Pomożesz mi? Proszę, niech walka, którą podjął w tamtym momencie, nie pójdzie na marne. Ratuję Szczurka 10 zł 50 zł 100 zł Inna kwota PayPal: fundacjakonikimoniki@ Dokonaj darowizny z imieniem Szczurek na konto PKO BP: 05 1020 4900 0000 8202 3349 1785 IBAN: PL 05 1020 4900 0000 8202 3349 1785 Fundacja "KONIKI MONIKI" Zawada Nowa 22, 26-720 Policzna Wyślij SMS o treści Szczurek na numer 7420 (koszt 4,92zł) na numer 7928 (koszt 11,07zł)Regulamin tapet DZIĘKUJEMY ZA POMOC NAJPILNIEJSZY RATUNEK Kajtek urodził się w chlewni, potem już było tylko gorzej… Kajtek przyszedł na świat kilka lat temu w chlewni, wśród świń, które były przeznaczone na ubój. Skąd się tam wziął i co robiła tam jego mama, nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Usłyszałam jedynie, że gdyby nie jedna z córek właściciela, Kajtka już dawno by z nami nie było. Czaruś trafił tu, bo jego właściciel wybrał alkohol… Czaruś został zagłodzony, odkupił go handlarz, kiedy ten miał ogromną niedowagę. Zapewne za pieniądze, które został sprzedany, ten bez poświęconej chwili na refleksje i zastanowienie upoi się do nieprzytomności, zapominając o Czarku raz na zawsze. A co będzie potem? To już go nie obchodzi. Wychudzone, oklejone obornikiem, zarobaczone - w takim stanie są konie w stadninie koni czystej krwi arabskiej w Prądzewie pod Łęczycą. Ich właścicielem jest Krzysztof Kubasiewicz, szef łódzkiego Radia Parada i były radny Sejmiku Województwa Łódzkiego. Po kilkugodzinnej kontroli Pogotowie i Straż dla Zwierząt zabrało z jego stadniny dziesięć koni. Natychmiast trzeba je było poddać leczeniu. O tym, że konie są niedożywione i trzymane w fatalnych warunkach, Pogotowie i Straż dla Zwierząt SOS z Trzcianki zostało zaalarmowane kilka dni temu. Inspektorzy pogotowia pojechali to sprawdzić w asyście łęczyckiej Postanowiliśmy działać natychmiast, bo z fotografii, jakie nam nadesłano, wynikało, iż zwierzęta mogą już być w stanie zagrożenia życia - powiedział nam Grzegorz Bielawski, prezes Pogotowia i Straży dla Zwierząt w toną w odchodachCo inspektorzy zobaczyli w posiadłości w Prądzewie?- W stajniach było w sumie pięćdziesiąt pięć koni: dorosłych klaczy ze źrebakami oraz ogierów - relacjonuje Grzegorz Bielawski. - Stan ich utrzymania był porażający. Od razu było widać, że hodowla prowadzona jest w okrutny boksach, w których trzymane są konie, zalegała półmetrowa warstwa odchodów, brakowało w nich ściółki. Przebywające tam zwierzęta były brudne i Źrebaki cierpiały na robaczycę - opowiada inspektor Krystyna Kukawska. - Poza tym miały kilkumiesięczne przerosty kopyt. Najgorsze jednak było to, że kilku źrebakom wrosły na głowach w skórę kantarki, przez co miały utrudnione pobieranie pokarmu. Za każdym razem, gdy przeżuwały siano, musiały odczuwać straszny ból - dodaje Krystyna zwierzęta, przebywające w tzw. stajni biegalni i w samej biegalni, nie wyglądały lepiej. - Wszystkie klacze miały zaniedbaną sierść, poplątane grzywy, połamane i przerośnięte kopyta - mówi Grzegorz Bielawski. - Większość koni była wychudzona i z rozdętymi brzuchami, co jest oznaką silnego zarobaczenia. Jedna klacz kulała i podejrzewamy u niej raka. Inna jest kilkugodzinnej kontroli Pogotowie i Straż dla Zwierząt zabrało ze stadniny dziesięć koni. Natychmiast poddano je leczeniu. - Dalsze przebywanie tych szlachetnych zwierząt w stajni zagrażałoby ich życiu - przekonuje Krystyna Kukawska. - Stąd decyzja o ich zabraniu, zgodnie z ustawą o ochronie Bielawskiego najbardziej zbulwersował stan psychiczny koni. - Boją się człowieka. Są przerażone. Aż strach pomyśleć, co tam mogło się z nimi dziać w ostatnim ciągu kilku następnych dni leczenie odbywać się będzie także na miejscu, w Zostało tam jeszcze kilka koni, którym musimy zdjąć zbyt ciasne kantary. Problem jednak w tym, że są to zwierzęta półdzikie i aby je złapać, najpierw trzeba je uśpić i dopiero wtedy można dokonać zabiegu - tłumaczy Krystyna zaniedbaniaStadnina koni czystej krwi arabskiej w Prądzewie powstała w 1993 roku. Krzysztof Kubasiewicz kupił tam drewniany, parterowy dworek z początku XX wieku. Kilkadziesiąt metrów za dworkiem znajduje się stajnia. To właśnie tam trzymane są zwierzęta. Jak mówią okoliczni mieszkańcy, konie od dawna trzymane były w złych Właściciel wcale się nimi nie interesuje - powiedziała nam mieszkanka Prądzewa. - Zwierzętom brakowało odpowiedniej opieki, często sami je wypuszczaliśmy na wybieg ze stajni. Teraz w stajni pracuje tylko jedna osoba. Nie jest ona w stanie zadbać w należyty sposób o wszystkie sąsiad Kubasiewicza, były pracownik stadniny, dokłada swoją cegiełkę do obrazu zaniedbania:- Gdy tam zacząłem pracować, w Prądzewie było ponad osiemdziesiąt arabów - wspomina. - Większość przebywała nawet cały dzień na dworze bez żadnego zadaszenia. Ogiery uwiązane były w biegalni na pięciometrowych stryczkach. Właściciel rzadko tam zaglądał. Początkowo koniom nie brakowało jedzenia, ale później zaczęły się problemy z dostawą paszy. Zdarzało się, że byłem zmuszony wymieniać obornik na siano. Dwa razy wyłączono nam w Prądzewie elektryczność, bo stadnina wpadła w długi. A kowal ostatni raz był u koni jesienią ubiegłego roku...Nie chciał rozmawiaćInspektorzy Pogotowia i Straży dla Zwierząt złożyli już wniosek w Urzędzie Gminy w Łęczycy o wydanie decyzji administracyjnej w sprawie odebrania koni właścicielowi. Policja w Łęczycy ma rozpocząć postępowanie, dotyczące znęcania się nad Za znęcanie się nad zwierzętami grozi kara grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do roku - informuje młodsza aspirant Agnieszka Ciniewicz, rzecznik prasowy łęczyckiej jeszcze nie wszystko: - Będziemy wnioskować w stosunku do właściciela o wydanie zakazu posiadania koni i wykreślenie go z listy członków Polskiego Związku Hodowców Koni Arabskich w Polsce - dodaje Grzegorz tym, co dzieje się w Prądzewie, wiedzą władze Polskiego Związku Hodowców Koni Arabskich w Janowie Podlaskim. - Już wcześniej docierały do nas sygnały o złym traktowaniu koni - mówi Izabella Pawelec-Zawadzka, prezes PZHKA. - Próbowaliśmy interweniować, ale pan Kubasiewicz jasno dał nam do zrozumienia, żebyśmy nie wtrącali się w jego sprawy. Jedyne, co możemy zrobić, to wykluczyć go z naszego na te zarzuty Krzysztof Kubasiewicz? - To jest dla mnie przedziwna sytuacja - powiedział nam właściciel stadniny. - Nie wiem, jakim prawem wdarto się na mój teren i zabrano mi konie. Nawet jeśli były jakieś uchybienia, można było zwrócić mi uwagę, a nie od razu zabierać zwierzęta. Będę walczyć o ich Kubasiewiczem nie udało się natomiast jak dotąd porozmawiać inspektorom. - Próbowałem porozmawiać z właścicielem, zanim jeszcze weszliśmy na jego teren - mówi Grzegorz Bielawski. - Nie chciał on jednak rozmawiać ani ze mną, ani z policją. Nakazał telefonicznie, aby stajenny zamknął stajnie na kłódki i nikogo nie wpuszczał. Trudno mi skomentować takie zachowanie. Nie udzielając zwierzętom pomocy weterynaryjnej, świadomie godził się na ich i Straż dla Zwierząt zwraca się z prośbą o pomoc dla uratowanych koni. Dla kilkudziesięciu zwierząt potrzebne są preparaty na odrobaczenie, owies, witaminy, a także pieniądze na zapłacenie za odkażanie ran, zabiegi chirurgiczne, zabiegi kowalskie oraz transport. Dary przekazywać można pod adresem: Pogotowie i Straż dla Zwierząt w Trzciance; pl. Pocztowy 4/6, 64-980 Trzcianka; nr konta PKO BP SA w Czarnkowie nr 87 1020 3844 0000 1702 0048 10 93 z dopiskiem "Pomoc dla koni". Łódzka prokuratura wszczęła dochodzenie w sprawie klaczy, która kilka dni leżała na polu bez opieki. Zwierzę było zaniedbane, nie mogło się podnieść, miało przerośnięte kopyta, wzdęty brzuch i choroby skóry. Właściciel konia twierdził, że o niego dbał. Klacz zmarła mimo pomocy wtorek zaniepokojeni mieszkańcy zadzwonili do dyżurnego Straży Miejskiej Łodzi, informując, że od kilku dni widzą leżącego na polu konia, który nie może się podnieść. Kiedy funkcjonariusze Animal Patrolu pojechali na miejsce, potwierdzili te informacje. - Klacz leżała na boku, była bardzo słaba i zaniedbana - mówi rzeczniczka łódzkiej formacji Joanna Prasnowska: - Klacz miała wzdęty brzuch, poprzerastane kopyta, na skórze liczne zmiany - świerzb i pchły. Widać było, że od lat nie oglądał jej lekarz weterynarii. Mimo ogromnej pomocy odeszła od nas we wtorek rano - powiedziała strażniczka miejska. Dodała, że do Prokuratury Rejonowej Łódź Górna zostało złożone zawiadomienie o możliwości popełnienia leżała kilka dni na polu bez pomocy właścicielaAnimal Patrol Straży Miejskiej w ŁodziWłaściciel klaczy: nie potrzebowała pomocy lekarza weterynarii, była miejsce, gdzie koń leżał od kilku dni, przyszedł jego właściciel. Starszy mężczyzna w rozmowie ze służbami nie miał sobie nic do Klacz jest już stara, nie potrzeba jej pomocy weterynarza, jak się jej polepszy, wtedy wstanie i wróci do gospodarstwa - relacjonuje słowa mężczyzny Joanna leżała kilka dni na polu bez pomocy właścicielaAnimal Patrol Straży Miejskiej w ŁodziProkuratura wszczęła dochodzenie. Będzie sekcja zwłok klaczy- Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa do Prokuratury Rejonowej Łódź Górna wpłynęło w środę — potwierdził prokurator Tomasz Szczepanek z Prokuratury Okręgowej w Będzie przeprowadzone dochodzenie w celu ustalenia, czy dopuszczono się przestępstwa z ustawy o ochronie zwierząt. W celu ustalenia kompleksowych obrażeń zwierzęcia zostanie przeprowadzona też jego sekcja zwłok - zapowiedział prokurator znęcania się nad zwierzętami lub nieuzasadnionego uśmiercenia zwierzęcia zagrożone jest karą 3 lat pozbawienia wolności. Klacz leżała od kilku dni na polu na obrzeżach ŁodziAutor:pk//rzwTVN24 ŁódźŹródło zdjęcia głównego: Animal Patrol Straży Miejskiej w Łodzi Transport konny do Morskiego Oka obrósł taką ilością mitów, że ciężko je wszystkie sprostować, ale poniżej postaramy się wyjaśnić wszystkie kwestie, budzące wątpliwości. Mit: Po likwidacji transportu konnego do Morskiego Oka wszystkie konie trafią do rzeźni. Fakt: Konie pracujące na trasie do Morskiego Oka już teraz trafiają na emeryturę do rzeźni. Lacky pracował na trasie od 2012 roku. Nie żyje – został „skierowany do UBOJU ze względów medycznych”. W rzeźni ubito też Azyla, Fidela, Burego, Rora, Eseja, Sudana czy Karego. W 2014 roku konie wycofywane z trasy do Morskiego Oka pracowały na niej średnio 19,9 miesiąca. W 2012 te, które trafiały do rzeźni pracowały tam średnio zaledwie 11 miesięcy. Dzieje się tak dlatego, że konie są eksploatowane ponad siły i szybko przestają się nadawać do pracy. Praktyka jest taka, że konie są sprzedawane po około 2 latach pracy, a w ich miejsce na trasę trafiają nowe, często zbyt młode, bo 4-letnie zwierzęta. Średnio co 5 lat wymieniane są wszystkie konie pracujące na trasie. Ponadto już wiele lat temu zadeklarowaliśmy, że po likwidacji transportu konnego do Morskiego Oka przyjmiemy pod opiekę wszystkie konie, które z powodu utraty pracy miałyby trafić do rzeźni i zapewnimy im spokojną emeryturę, leczenie i dach nad głowami do ich naturalnej śmierci. Mit: Na trasie pracują konie pociągowe. Fakt: Na trasie do Morskiego Oka pracują konie szlachetne, lekkie, czasem tylko pogrubiane. Z naszej wiedzy wynika, że były próby wprowadzenia na trasę koni ciężkich, ale te się nie sprawdziły, prawdopodobnie dlatego, że zwierzęta te nie pracują w kłusie, oraz z powodu ich wagi, która jest znaczną przeszkodą przy pokonywaniu stromych wzniesień. Mit: Transport konny do Morskiego Oka służy osobom niepełnosprawnym. Fakt: Osoby niepełnosprawne, zgodnie z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, mogą wjechać na trasę własnym samochodem i dojechać nim aż do parkingu na Włosienicy. Trasa od Palenicy Białczańskiej do Włosienicy ma status drogi publicznej z zakazem ruchu, od Włosienicy do Morskiego Oka jest to już droga wewnętrzna TPN, której wyrok Trybunału Konstytucyjnego nie dotyczy. Na tym odcinku nie funkcjonuje żaden transport, więc ostatnie 1,5 km należy pokonać o własnych siłach. Ponadto wozy konne, ciągnięte przez konie, nie są przystosowane do przewożenia osób niepełnosprawnych. Nie mają żadnych zabezpieczeń przed wypadnięciem z wozu, żadnych pasów bezpieczeństwa, a żeby na nie wejść – należy pokonać kilkustopniowe strome schodki, co dla większości osób niepełnosprawnych jest wręcz niemożliwe do wykonania. Ponadto każdego roku jesteśmy informowani o osobach niepełnosprawnych, które samodzielnie, lub z pomocą najbliższych, zdobywają Morskie Oko o własnych siłach, nie chcąc przyczyniać się do cierpienia koni. Tymczasem wozami jadą zwykle osoby młode, sprawne, lecz zwyczajnie leniwe, które nie chcą się zmęczyć. Mit: Praca koni jest monitorowana poprzez czytanie ich chipów na bramkach Fakt: Chipy u koni są obowiązkowym oznaczeniem, jakie nałożyła na wszystkie państwa europejskie UE. Nie zostały wprowadzone na trasę do Morskiego Oka ani przez TPN, ani przez furmanów. Nie służą one do monitorowania pracy koni na trasie, a tylko do sprawdzenia tożsamości podczas badań, sprzedaży, przewozu przez granicę czy uboju. Na trasie do Morskiego Oka nie ma żadnych bramek, które czytają te chipy i je ewidencjonują. Ewidencja pracy koni na trasie odbywa się na kartkach i jest prowadzona przez każdego furmana samodzielnie. Jak udowadnia sprawa sądowa syg. akt. IIK 101/19, tocząca się przed Sądem Rejonowym w Zakopanem, dane te mogą w łatwy sposób być fałszowane. Mit: Koń został stworzony do ciężkiej pracy Fakt: Koń nie został przez nikogo “stworzony” do pracy. Linia ewolucyjna koniowatych jest jedną z lepiej poznanych przez naukowców. Przez 50 mln lat konie wyewoluowały od zwierząt wielkości psów, żyjących w lasach, do współcześnie nam znanego gatunku. W tym czasie wykształciły cechy umożliwiające im przetrwanie na otwartych terenach porośniętych trawą – są to np. odpowiednio ukształtowane zęby czy twarde kopyta, służące do szybkiej ucieczki i długich, całodniowych wędrówek. Żaden koń w wyniku ewolucji nie urodził się z dyszlem u boku i wędzidłem w ustach. Mit: Każdy koń pokonuje trasę tylko raz dziennie Fakt: Zgodnie z regulaminem TPN każda para koni musi mieć 20-minutowy odpoczynek na Polanie Włosienica po pokonaniu trasy z dołu na górę i 2h odpoczynku po pokonaniu trasy z góry na Palenicę Białczańską. Po tym czasie mogą być zaprzężone ponownie do wozu. Jak udowadnia sprawa sądowa syg. akt. IIK 101/19, tocząca się przed Sądem Rejonowym w Zakopanem, niektórzy furmani nie przestrzegają tych przepisów i nie zapewniają koniom przerw, ani nie przeprzęgają ich na inne pary koni po powrocie z Włosienicy. W związku z tym konie pokonują nawet trzykrotnie tę trasę w ciągu dnia pracy, tak jak np. konie Shann i Okaz w dniu 5 lutego 2016. Mit: Konie są badane komisyjnie, więc są zdrowe Fakt: Badania weterynaryjne, wykonywane przez komisję przed sezonem określają stan zdrowia koni tylko i wyłącznie w dniu badania. Nie gwarantują, że już następnego dnia konie nie okuleją czy nie zachorują na inne schorzenia. Ponadto badania koni wykonywane przez komisję budzą wiele wątpliwości, również w członkach tej komisji. Zwierzęta nie są badane indywidualnie w ruchu, a więc nie można stwierdzić z całą pewnością, czy nie cierpią na schorzenia układu ruchu, których nie sposób wykryć, kiedy są zaprzężone do wozów. Dowodami na to, że do pracy były dopuszczane konie chore są np.: koń Awans, który był dopuszczany do pracy z licznymi zwyrodnieniami układu ruchu; koń Regon, który został dopuszczony do pracy z dychawicą świszczącą czy koń Jawor – z arytmią. Podczas badań w 2019 roku lekarz weterynarii reprezentujący TPN i odpowiedzialny w komisji za badania ortopedyczne koni dopuścił do pracy zwierzę, u którego lekarz weterynarii reprezentująca Fundację Viva! i odpowiedzialna za badanie spoczynkowe wykryła zaawansowaną chorobę zwyrodnieniową układu ruchu. Mit: Orka na polu jest cięższą pracą Fakt: Faktycznie – kiedyś konie wykonywały taką pracę, ale w XXI wieku nie ma potrzeby przemęczania ich nadmiernym wysiłkiem, ponieważ pracę tę mogą i faktycznie wykonują maszyny, które nie cierpią. Nic nie usprawiedliwia cierpienia koni na trasie do Morskiego Oka. Mit: Furmani dbają o konie, bo to ich narzędzie pracy Fakt: Furmani wymieniają konie, kiedy tylko te przestają nadawać się do pracy ponad siły. Wielokrotnie byliśmy świadkami sytuacji, w której poważna choroba skutkowała sprzedażą zwierząt, a nie ich leczeniem. Tak było np. w przypadku konia, w którego lekarz weterynarii podczas badań 2015 roku stwierdziła schorzenie ortopedyczne, które wymagało kosztownej operacji, ale było całkowicie wyleczalne. Furman wolał sprzedać koni i za pieniądze uzyskane z jego sprzedaży kupić nowe zwierzę, niż wydać 3000 zł na leczenie konia. Niechlubnym przykładem zaniedbania koni z Morskiego Oka jest stan ich kopyt. Furmani zwykle kują konie sami, lub powierzają to zadanie osobom bez kompetencji. W wyniku tego konie pracują w różnych podkowach, z różne wystruganymi kopytami, ich kopyta dopasowywane są do podków, choć powinno się postępować odwrotnie. Konie z Morskiego Oka mają poodłupywane kopyta, często płaskie lub przerośnięte. Zwierzęta pracują w podkowach z hacelami, które nigdy nie są wykręcane, co prowadzi do zmian w układzie ruchu. Wieloletnia obserwacji zwierząt pracujących na trasie pozwala nam sądzić, że na trasie często pracują konie chore, a furmani albo to ignorują, albo po prostu nie znają się na koniach do tego stopnia, że nie widzą tych chorób. Mit: Furmani znają się na koniach Fakt: Furmani wykonujący działalność na trasie do Morskiego Oka, mimo przechodzenia licznych kursów i szkoleń, wciąż nie mają odpowiedniej wiedzy o koniach. Dowodem jest na przykład koń Regon, który pracował na trasie z dychawicą świszczącą, koń Awans, pracujący na trasie z licznymi zwyrodnieniami i urazami układu ruchu, konie agresywne lub płochliwe, które są zmuszane do pracy powodującej u nich widoczny stres i cierpienie. Nie jest tajemnicą, że jeden z furmanów posiada w zaprzęgu konia pełnej krwi angielskiej, który wybitnie nie nadaje się do tej pracy. Mit: Konie nie wyglądają na chore Fakt: Konie z Morskiego Oka są poddawane nieustannym przeciążeniom, ale to nie znaczy, że te przeciążenia od razu i w sposób widoczny odbijają się na ich zdrowiu. W czasie przeciążeń dochodzi do mikrourazów organizmu, które powodują stopniowe pogarszanie się stanu zdrowia. Nigdy nie twierdziliśmy, że na trasie do Morskiego Oka pracują konie poranione, wychudzone czy dochodzi do licznych wypadków, w wyniku których zwierzęta łamią nogi. Gdyby tak było – transport konny już dawno zostałby zakazany. Przeciążenia odbijają się na tych zwierzętach w sposób niemal niewidoczny dla przeciętnego turysty. Ale jest kilka oznak tej ciężkiej pracy, które są widoczne dla każdego – np. szybki oddech, przekraczający 100 oddechów na minutę czy piana z potu, tworząca się przy nadmiernym wysiłku. Laikowi trudniej jest zobaczyć kulawizny, ale i takie sygnały docierają do nas od lat. Najbardziej jaskrawym przykładem jest film jednej z lokalnych gazet, na którym wypowiada się dyrektor TPN, a za jego plecami przechodzi kulawy koń, ciągnący wóz pełen pseudoturystów. Mit: Transport konny to tradycja Fakt: Nie zaprzeczamy, że konie odegrały znaczną rolę w rozwoju turystyki w już w XX-leciu międzywojennym na tej trasie funkcjonowało wiele rodzajów transportu – między innymi samochodowy, autobusowy czy rowerowy. wówczas konie ciągnęły jedynie lekkie dorożki z 2-4 pasażerami. W ponad stuletniej tradycji turystycznej związanej z Morskim Okiem nigdy konie nie pracowały tak ciężko, jak pod koniec XX i na początku XXI wieku, ciągnąc od 12 do nawet 30 osób na wozie. Taka forma transportu nie może być zatem nazywana tradycją. Ponadto, jak uczy nas historia, złe tradycje należy likwidować i zastępować je dobrymi zwyczajami, W tym przypadku nowa świecka tradycja zamęczania koni powinna zostać zlikwidowana i zastąpiona dobrym nawykiem spacerowania po górach, który pozytywnie wpływa na kondycję i zdrowie turystów. Mit: Po likwidacji transportu konie znikną z krajobrazu Tatr Fakt: Konie nigdy nie były naturalnym elementem tatrzańskich dolin czy szczytów. Takim elementem są kozice, świstaki czy niedźwiedzie i tak powinno pozostać. Ponadto konie, pracujące ponad siły na trasie do Morskiego Oka, przyczyniają się nieświadomie do degradacji środowiska parku narodowego. Z przeprowadzonych przez nas badań wynika, że konie, pracujące w podkowach hacelowych, w ciągu 5 lat skuły w sposób widoczny część dywanika asfaltowego i doprowadziły do transmisji do środowiska ponad 70 ton rakotwórczych pyłów bitumicznych z dużą zawartością metali ciężkich, pochodzących z podków. Mit: Po likwidacji transportu konnego konie wyginą Fakt: Populacja koni w Polsce zmniejsza się z roku na rok właśnie z powodu wycofywania koni z ciężkich prac i zastępowania ich maszynami, ale populacji koni pracujących w rekreacji utrzymuje się na podobnym poziomie, w związku z czym nie można mówić o tym, że konie jako gatunek wyginą w wyniku likwidacji nieetycznego i niezgodnego z ustawą o ochronie zwierząt transportu konnego do Morskiego Oka. Mit: TPN kontroluje wozaków Fakt: Pracownicy TPN w sposób wyrywkowy kontrolują furmanów, ale te kontrole prowadzone są w sposób ograniczony. Pracownicy Straży Parku nie znają się na zwierzętach, więc nigdy nie kontrolują ich stanu zdrowia, a jedynie dokumenty. Takie kontrole w żaden sposób nie prowadzą do wyeliminowania z trasy koni chorych. Znamienne jest to, że byli oni wielokrotnie oszukiwani podczas kontroli wyrywkowych – np. kontrolowali furmanów na trasie, przewożących pasażerów, którzy równocześnie widnieli w systemie CEIDG jako osoby posiadające zawieszoną działalność gospodarczą. Rekordzista miał zawieszoną działalność od 2013 roku do 2018, choć w tym czasie wykonywał usługi, również na zlecenie TPN. Innym przykładem jest przypadek konia Cygona, który przewrócił się na trasie, a dzień później został sprzedany. Kilka dni po wypadku właściciel był kontrolowany przez Straż Parku TPN i przedstawił do kontroli innego “czarnego” konia, a kontrolujący nie zorientowali się, że to nie jest koń, który uległ wypadkowi. Znamienny jest też przykład nagrania z dnia, w którym media relacjonowały śmierć jednego z koni i na trasie było wielu dziennikarzy i pracowników TPN, a na nagraniu widać ujęcie z kulawym koniem pracującym w tym dniu na trasie: Mit: Konie się pocą i to jest normalne Fakt: Termoregulacja u koni wspomagana jest poprzez pocenie się, ale już widok piany, tworzącej się na ciele konia, powinien niepokoić. Koń najszybciej poci się na szyi, pod siodłem na bokach, na słabiznach i w okolicy krocza. Komórki ciała podczas pracy wytwarzają kwas węglowy i mocznik. Kwas węglowy, wchłonięty do krwi, usuwany jest przez płuca oraz gruczoły potowe. Mocznik jest wydalany przez nerki, a w gruczołach potowych przez skórę (ilość wydalanego potu jest w odwrotności do ilości uryny). Ilość kwasu węglowego i mocznika jest ściśle związana z wysiłkiem, z jakim komórki pracują. Jeśli praca jest łatwa – jest mniej kwasu węglowego oraz mocznika. Gdy praca jest nadmierna, nawet zasadniczo nieduża, jednak dla komórek niezwykła, wówczas wskutek zbyt wielkiego wysiłku komórki wytwarzają większą ilość kwasu węglowego i mocznika. Stopień alkaliczności potu zależy od ilości zawartego w nim mocznika. Alkaliczny pot, stykając się na skórze z łojem zmydla go w miejscach tarcia (w kroczu, na szyi przy tarciu o wodze), a w wyniku tego pojawia się piana, tzw. mydło. Im większy stopień alkaliczności potu, tym gęstszy jest pot i tym więcej mydła się wytwarza. Mydło, które zjawia się na skórze konia podczas pracy jest dowodem, że praca konia jest za duża, czy to ze względu na brak przyzwyczajenia do niej, czy też ze względu na faktyczną nieproporcjonalność do sił konia. Praca, która powoduje pojawienie się mydła, przemęcza konia i osłabia go. Mit: Na trasie konie ciągną dorożki Fakt: Na trasie do Morskiego Oka konie ciągną wozy lub tramwaje konne, ale z pewnością nie dorożki. Zgodnie z definicją PWN dorożka to lekki pojazd konny z zadaszeniem nad 2-osobowym siedziskiem dla pasażerów. Niektóre definicje, jak na przykład ta Słownika Encyklopedycznego Wydawnictwa Europa podają, że dorożka to pojazd dla 4 pasażerów. Zgodnie z definicją „fiakier” (fr. fiacre) to dorożka lub drynda, czyli lekki 1 lub 2-konny pojazd zaprzęgowy, służący do wynajmu w celach zarobkowych. Pojazd ten historycznie wyposażony był w składany dach nad tylną (pasażerską) częścią. Przednie siedzenie (kozioł) przeznaczone dla powożącego (fiakra właśnie) było zwykle odkryte. Nazwa fiacre pochodzi od gospody pod św. Fiakriuszem w Paryżu. W gospodzie tej, w latach 40. XVII wieku, znajdowało się biuro wynajmu powozów. Natomiast samo słowo dorożka pochodzi z rosyjskiego. W Rosji był to mały powozik do komunikacji miejskiej, rozpowszechniony w XIX i XX w. Nazwa przetrwała do naszych czasów zamiennie używana z określeniem fiakier. W odniesieniu do Morskiego Oka historycznie możemy mówić o furach – furmankach czy też wozach, wykonanych w całości z drewna i używanych głównie w rolnictwie do przewożenia płodów rolnych lub siana. Wielkością i konstrukcją dzisiejsze wozy z Morskiego Oka bardziej jednak przypominają tramwaje konne, niż furki. Mieści się w nich 12 pasażerów, 5 dzieci do 4-go roku życia oraz bagaże i wózki dziecięce, lub 18 osób w wieku szkolnym, wraz z nauczycielami. Mit: Praca na trasie nie szkodzi koniom Fakt: Praca na trasie szkodzi koniom, a dowodem na to są częste wymiany koni, następujące średnio po około 20 miesiącach pracy na trasie. Statystycznie w ciągu 5 lat wymienia się wszystkie konie, pracujące na drodze do Morskiego Oka, nawet 60 zwierząt w ciągu roku. Zwierzęta wyeksploatowane są wycofywane z pracy, a w ich miejsce kupowane są nowe zwierzęta, bardzo często zbyt młode do jakiejkolwiek pracy, nie mówiąc o pracy ponad siły, która obciąża ich nieukształtowany jeszcze do końca układ ruchu. Mit: Trasa do Morskiego Oka jest zbyt ciężka dla osób starszych czy kobiet w ciąży Fakt: Trasa do morskiego Oka mierzy około 7,8 km, przy czym konie pokonują 6,7 km jej długości. Pozostały odcinek należy pokonać o własnych siłach, ponieważ droga od Polany Włosienica do Morskiego Oka jest drogą wewnętrzną TPN i nie istnieje na niej żaden zorganizowany transport. Trasa od parkingu samochodowego na Palenicy Białczańskiej do samego Morskiego Oka jest szeroka i wyasfaltowana na całej długości. Jest to najłatwiejsza trasa w polskich Tatrach, która dociera tak wysoko. Każdego dnia pokonują ją setki turystów, w tym osoby starsze, osoby niepełnosprawne, konbiety w ciąży, rodziny z dziećmi (nawet bardzo małymi – w wózkach bądź nosidełkach turystycznych). Od Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka spacer trwa średnio 2 h i 20 minut, ale wprawny piechur pokona ją w 1h i 30 minut. Co najbardziej zaskakujące – turyści często czekają w kolejce do wozów nawet 4 h, choć w tym czasie zdołaliby dojść i wrócić z Morskiego Oka o własnych siłach. Powrót z Polany Włosienica spacerem trwa około 1h i 20 minut, ale można pokonać tę trasę nawet w godzinę. Na żadnym odcinku trasa nie jest niebezpieczna dla turystów, pod warunkiem, że nie ma na niej koni. To właśnie zaprzęgi konne stanowią dla pieszych największe zagrożenie na praktycznie całej długości tego szlaku. Mit: Każdy turysta powinien zobaczyć Morskie Oko Fakt: Nie ma takiego obowiązku, by każdy dotarł na Morskie Oko. W żaden sposób to, że ktoś nie ma siły lub ochoty iść, nie usprawiedliwia cierpienia koni, które muszą ciągnąć turystów w wielkich wozach. Gdyby lenistwo czy brak kondycji ludzi uzasadniało organizowanie im transportu w górach – przewodnicy tatrzańscy musieliby nosić swoich klientów na Rysy, a Szerpowie – setki bogatych osób na Mt Everest. Mit: Melexy się nie sprawdziły Fakt: Pojazdy firmy Melex, testowane na przełomie lata i jesieni 2014 roku, sprawdziły się na trasie do Morskiego Oka wyśmienicie. Na 1 ładowaniu baterii pokonywały trasę dół-góra-dół trzykrotnie i miały zapas energii na czwarty przejazd. Dodatkowo Melexy pokonywały trasę do góry w ciągu 30 minut (konie ciągną wozy na tej trasie od 45 minut do nawet 1h i 30 minut), i choć zabierały tylko 7 pasażerów – w ciągu godziny mogły przewieźć o 2 osoby więcej niż wozy, a więc wiązałoby się to z zyskiem finansowym dla furmanów. Dodatkowo – Melexy nie musiałyby stać na Polanie Włosienica przez 20 minut (teraz furmani mają obowiązek zapewnienia koniom 20-minutowego odpoczynku na Włosienicy). Furmani nie musieliby się też zajmować wymianą czy ładowaniem baterii – miała to robić firma, która chciała się podjąć obsługi Melexów dla furmanów. Plotki o tym, że pojazdy firmy Melex się nie sprawdziły rozpowszechniał w 2014 roku Starosta Tatrzański, Andrzej Gąsienica Makowski. Po przedsądowym wezwaniu do usunięcia naruszenia dóbr firmy Melex – starosta tatrzański opublikował sprostowanie Mit: Kłus po asfalcie nie ma wpływu na zdrowie zwierząt Fakt: Praca koni w podkowach warszawskich lub hacelowych w kłusie na twardym podłożu, takim jak asfalt i na trasie przebiegającej w dużym nachyleniu terenu jest destrukcyjna dla układu ruchu koni. Mit: Konie mają zadbane kopyta Fakt: Konie, pracujące na trasie do Morskiego Oka mają zaniedbane, przerośnięte, źle wystrugane, poodłupywane kopyta. Wielokrotnie furmani przyznawali się, że przekuwają konie sami lub powierzają to zadanie kowalom, których imion i nazwisk nie pamiętają. Mit: Naukowcy protestują przeciwko likwidacji transportu konnego do Morskiego Oka Fakt: Konie, pracujące na trasie do Morskiego Oka mają zaniedbane, przerośnięte, źle wystrugane, poodłupywane kopyta. Wielokrotnie furmani przyznawali się, że przekuwają konie sami lub powierzają to zadanie kowalom, których imion i nazwisk nie pamiętają. 11 września 2014 roku do Ministerstwa Środowiska wpłynął pełen nieprawdziwych informacji list, pod którym rzekomo podpisali się naukowcy na co dzień pracujący z końmi. Sama treść owego listu nie odnosi się w żadnej mierze do faktów, dotyczących pracy tych zwierząt, a jedynie przytacza komunały dotyczące rzekomej dobrej opieki nad końmi, spowodowanej ich dużą wartością, co nie jest prawdą z kilku powodów. Jak udało nam się udowodnić powyżej – zgodnie z faktami konie na tej trasie pracują w przeciążeniu, a kiedy nie mogą dalej wykonywać pracy ponad siły – są sprzedawane, również do rzeźni. Argumentem za utrzymaniem status quo jest tu zniknięcie koni z krajobrazu Tatr i obrona wyimaginowanej tradycji, w której zwierzęta te rzekomo są naturalnym elementem tatrzańskiego krajobrazu. Nie potwierdzają tego jednak analizy historyczne. Jednak najbardziej bulwersujący jest fakt, że osoby będące sygnatariuszami tego listu nigdy go nie podpisywały, nie znają jego treści, ani argumentów za utrzymaniem transportu konnego do Morskiego Oka, który nie jest zgodny z przepisami ustawy o ochronie zwierząt. Po publikacji listu wielokrotnie docierały do nas informacje, jakoby podpisy pod tym listem nie były prawdziwe. Postanowiliśmy to zweryfikować. W tym celu kontrolnie wysłaliśmy e-maile do kilku sygnatariuszy listu z pytaniami, czy list taki kiedykolwiek podpisywali. Ponieważ nie mamy zgody na publikację imion i nazwisk osób, które zdecydowały się nam odpowiedzieć, zacytujemy anonimowo fragmenty dwóch odpowiedzi: (…) niczego nie podpisywałam i nie wiem w jaki sposób moje nazwisko znalazło się na tej liście, (…) ,nie jestem władna weryfikować badań itp.,ponieważ nie zajmuję się tego rodzaju działaniami. (…) Oczywiście jestem przeciwniczką bestialskiego wykorzystywania wszelkich stworzeń dla ludzkiej przyjemności. (…) Reasumując, czy gdzieś widnieje mój odręczny podpis?” (…) Oczywiście konie nie mogą być przeciążane ani użytkowane niezgodnie z ich fizycznymi i psychicznymi możliwościami, zarówno w pracy zaprzęgowej jak i wierzchowej. Skoro list otwarty na którym widnieje mój podpis oparty był na fałszywych założeniach i błędnych obliczeniach, to rzeczywiście zostałem wprowadzony w błąd. (…)”. W związku z powyższym należy uznać, że list naukowców w obronie status quo na trasie do Morskiego Oka należy uznać za niewiarygodny. Protest naukowców – oryginalny dokument Mit: Wóz hybrydowy pomoże koniom Fakt: Nigdzie na świecie nie zdołano opracować hybrydy elektryczno-konnej, która byłaby przystosowana do zmiennego nachylenia terenu górskiego. Ignorując ten fakt TPN ogłosił przetarg na wykonanie wozu konnego, wspomaganego silnikiem elektrycznym. Przetarg wygrała firma, która nie posiada żadnego doświadczenia w pracy nad takimi rozwiązaniami, a jedyny sukces, jaki ma na koncie to pozyskanie pieniędzy z UE na wprowadzenie na rynek nowoczesnego roweru elektrycznego, który nigdy nie trafił do sprzedaży. Firma wyprodukowała prototyp wozu hybrydowego po konsultacjach z hipologiem, który sporządził nieprawdziwą ekspertyzę o pracy koni na trasie i na podstawie, jak się domyślamy, nieprawidłowego pomiaru, jakim dysponował hipolog. Hybrydę odebrał w imieniu Tatrzańskiego Parku Narodowego pracownik, który posiada wykształcenie technika żywienia zbiorowego. Następnie hybryda trafiła do testów na trasie. Nikt nie wiedział w jaki sposób działa i w jakim zakresie odciąża konie w pracy. Wielokrotnie zadawaliśmy pytania o te fakty pracownikom TPN, niestety na większość z nich nie potrafili oni odpowiedzieć. Dlatego też mamy poważne wątpliwości, czy hybryda działa i w jakim zakresie. Kiedy 30 stycznia 2018 roku w siedzibie Tatrzańskiego Parku Narodowego w Kuźnicach trwało spotkanie dotyczące zmian w regulaminie, na Łysej Polanie płonął budynek należący do parku, a w nim – pojazd hybrydowy. Z informacji TPN wynika, że wóz spłonął w trakcie ładowania. Tymczasem baterie miały się ładować również podczas drogi w dół. Na szczęście do spłonięcia wozu doszło w garażu, a nie podczas pracy na trasie, gdzie zagrożone byłyby konie… Nietrudno bowiem sobie wyobrazić, że konie wpadłyby w panikę, gdyby z wozu unosił się dym, a później buchałyby płomienie. W tej sytuacji konie z pewnością by się spłoszyły i pognały w dół z ogromną prędkością, tratując po drodze wszystko i wszystkich. Dlaczego jesteśmy przeciwni hybrydzie? Naszym zdaniem to pudrowanie problemu, czyli zbyt ciężkiej pracy koni na trasie do Morskiego Oka. Przecież Tatrzański Park Narodowy NIGDY NIE PRZYZNAŁ, ŻE KONIE PRACUJĄ PONAD SIŁY. W tej sytuacji niezrozumiałe jest, że płaci setki tysięcy publicznych pieniędzy na pojazd, który ma odciążyć nieprzeciążone w ich opinii konie… Podkreślić należy też, że mimo naszych apeli Tatrzański Park Narodowy nigdy nie umożliwił nam udziału w testach tego pojazdu. Tymczasem pracownicy TPN nie mają żadnych kompetencji do oceny, czy hybryda działa prawidłowo i czy została skonstruowana w sposób zgodny ze zdrowym rozsądkiem i prawami fizyki. Mit: organizacje ochrony zwierząt są przeciwne likwidacji transportu Fakt: 15 września 2014 roku powstał list otwarty organizacji ochrony zwierząt w sprawie likwidacji transportu konnego do Morskiego Oka. Podpisały się pod nim 104 organizacje ochrony zwierząt z całej Polski. Liczba organizacji domagających się zmian w transporcie konnym do Morskiego Oka świadczy o skali problemu i trudności w jego rozwiązaniu. Jeszcze nigdy żadna sprawa dotycząca problemu wykorzystywania ponad siły do pracy zwierząt nie uzyskała takiego poparcie wśród organizacji pozarządowych. Mimo to konie do dziś pracują na tej morderczej trasie. Tylko jedna polska organizacja wypowiedziała się otwarcie za trwaniem transportu konnego do Morskiego Oka – była to, w 2014 roku, Fundacja Centaurus. Nie tylko nie wsparła ona walki o likwidację transportu konnego do Morskiego Oka, ale stanęła po stronie TPN i wypowiedziała się przeciwko likwidacji tego transportu. Zajęła to stanowisko nie posiadając żadnej wiedzy na temat warunków pracy tych zwierząt, po udziale w zaledwie jednym spotkaniu, dotyczącym transportu konnego w siedzibie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Mit: TPN nie ma żadnego powodu w utrzymaniu transportu konnego do Morskiego Oka Fakt: Tatrzański Park Narodowy zarabia rocznie prawie milion złotych na licencjach na prowadzenie działalności transportowej na trasie do Morskiego Oka.

przerośnięte kopyta u konia